|
Deadline #03, czyli kreatywna ścieżka zdrowia
|
W niedzielę 5 grudnia 2010 roku o godzinie dziewiętnastej pod budynkiem Rotundy rozpocznie się trzecia odsłona projektu Deadline.
Podsumowanie akcji
     
Prawie minus dziesięć stopni. Śnieg. A pod Rotundą zaczynają gromadzić się ludzie w okularach przeciwsłonecznych. Później okaże się, że było to 41 osób. Wszyscy czekali na rozpoczęcie trzeciej odsłony projektu Deadline #03. Pomimo mrozu - zaczęło się.
     
Ujemne temperatury, śnieg, mrok, okulary przeciwsłoneczne, a do tego ślisko, nierówno, gorąco, zasłabnięcia, zatrzymania przez policję, ludzie tańczący poloneza, choć nikt im nie kazał. Deadline!
     
Całość zaczyna się podobnie, jak dwie pierwsze edycje. Z przejścia podziemnego wyłaniają się postacie w kapturach. Trzy sylwetki kroczą obok siebie. Pod Rotundą nieliczni zgromadzeni. To i tak niesamowite, że chciało im się przyjść w taką pogodę. Jest zimno.
     
Część z nich ma ciemne okulary, niektórzy ich nie mają, ale i tak daje się ich rozpoznać jako wtajemniczonych, gdyż stoją obok osób z rekwizytami, albo po prostu patrzą się na nas w ten specyficzny sposób. Atmosfera jest luźniejsza niż zwykle. Zazwyczaj rozdaję karty w milczeniu, idąc od osoby do osoby, a tym razem wyczuwając nieco bardziej kameralny charakter przedsięwzięcia, pozwalam sobie czasem na jakąś krótką uwagę, kilka słów. Rozdanie kart z instrukcjami jak zwykle przebiega bardzo sprawnie. Deadline #03 już trwa, a czas leci. W pierwszej kolejności zgromadzeni muszą odnaleźć pewien słup ogłoszeniowy przed Empikiem przy Marszałkowskiej.
     
Czym jest Hourglass Pendulum? Czy to miejsce? Czy to człowiek? Przedmiot? Stan umysłu? Idziesz ulicą. Podchodzi do Ciebie ktoś, kto zdaje się być zagranicznym turystą. Po angielsku zadaje pytanie, czy wiesz gdzie jest Hourglass Pendulum. Może też pytać po polsku. Pośród postaci w okularach krążyły pomysły na zadawanie tego pytania w innych językach: po niemiecku, rosyjsku...Czym jest Hourglass Pendulum, którego wszyscy szukają? Na jednym ze słupów ogłoszeniowych wisi kartka. Na niej skan szkicu stworzonego ołówkiem. Wahadło klepsydrowe. Co to takiego? Czy ktoś oprócz wtajemniczonych miał okazję zobaczyć tę grafikę? Zabiegani przechodnie raczej nie zwracają na takie rzeczy uwagi. O Hourglass Pendulum dowiedzieli się więc jedynie Ci, którzy zostali zapytani o nie wprost. Jakie odpowiedzi usłyszeli pytający? Wiele osób nie miało pojęcia, o co im chodzi. Po prostu nie znali odpowiedzi na to pytanie. Pośród miejskich zakamarków dało się usłyszeć rozmowę kilku wtajemniczonych, z której wynikało, że jakieś dziewczyny jako właściwy kierunek, w którym należy podążać, wskazały Złote Tarasy. Hourglass Pendulum jest w Złotych Tarasach. Skąd ta odpowiedź? Czy one wiedzą coś, czego nie wiemy my? Czym jest Hourglass Pendulum? Gdzie jest Hourglass Pendulum?
     
Misja dobiega końca.
     
Teraz wszyscy są w zaułku obok kina Atlantic. To miejsce jest dobrze znane uczestnikom poprzednich edycji Deadline. Jest jednym z tych, które skrywały tajemnice którejś z misji w każdej z dotychczasowych odsłon projektu.
     
Warunki atmosferyczne są trudne. Wtajemniczeni stoją zgromadzeni wokół kogoś ze swojego grona. Okazuje się, że jedna kartka z misją wciąż wisi na ścianie pośród plakatów, podczas gdy druga spadła na chodnik. Ktoś ją znalazł i teraz prawie wszyscy stoją obok siebie słuchając wtajemniczonego, który czyta szczegóły misji na głos.
     
W ruch idą aparaty cyfrowe. Ludzie przybierają dziwne pozy. Wygląda to trochę tak, jakby grali na trąbce, choć w ich dłoniach nie widać żadnego instrumentu. Część osób doszukuje się w tej pozycji podtekstów seksualnych. Wokół śnieg i oblodzone chodniki. Łatwo poślizgnąć się w takich warunkach. Niektórzy z pozujących wpadają w poślizg. Nieopodal kina widać, jak grupa wtajemniczonych zdejmuje kurtki. Kładą je na ziemię. Co oni knują? Kilka chwil później nie mają na sobie bluz. Później zdejmują koszulki. Gdy kładą się na ziemi, na swoich kurtkach, są już zupełnie nadzy od pasa w górę. Wokół śnieg, lód i mroźne powietrze. Kładą się na ziemi i przyjmują taką pozę, jak jedna z postaci na obrazie „Alegoria szczęścia” Agnolo Bronzino. Tłusty aniołek grający na dętym instrumencie. Przypadkowe osoby, które są świadkami wydarzeń, jakie mają miejsce przed kinem na ulicy Chmielnej, zapewne nie mają najmniejszego pojęcia, co tam się właściwie dzieje. Od samego patrzenia można zamarznąć. Ujemne temperatury, a kilku wtajemniczonych nie ma na sobie koszulek. Pamiętajmy, że te działania nie są niezbędne dla wykonania tej misji. Po prostu grupa wtajemniczonych postanowiła podejść do sprawy w sposób naprawdę hardkorowy. Pierwsze zdjęcie. Drugie zdjęcie. Trwają poszukiwania odpowiedniego kadru. To może być najwierniejsza rekonstrukcja w historii projektu. Pozostali uczestnicy podchodzą do tej misji w nieco bardziej stonowany sposób – wystarcza im odpowiednie ułożenie rąk, ust, specyficzna poza...
     
Kolejny słup ogłoszeniowy, który przykuwa uwagę postaci mających ze sobą tego dnia okulary przeciwsłoneczne, znajduje się obok kebabów przy ulicy Świętokrzyskiej. Tutaj także do dyspozycji miały być co najmniej dwa egzemplarze karteczki z misjami. Do jednego dostęp miał być bezproblemowy, podczas gdy dostanie się do drugiego miało wymagać brodzenia w zaspie śniegu. Gdy przybyłem tam razem z innymi zakapturzonymi, tego pierwszego już nie było, więc w jego miejsce doczepiliśmy jeszcze jeden egzemplarz, który mieliśmy ze sobą w rezerwie (standardowe zabezpieczenie przy tym projekcie: odsyłam do raportów z poprzednich odsłon). Tym razem nie ma człowieka, który podąża przed uczestnikami i sprawdza, czy punkty, w których znajdują się detale kolejnych misji pozostają nienaruszone. Teraz jest to moje zadanie, dlatego też szczególnie zależy mi na tym, żeby w poszczególnych punktach pojawiać się jako jedna z pierwszych osób. Jak się później okaże, choć część kartek rzeczywiście poodpadało, to jednak w każdym z miejsc przetrwał co najmniej jeden egzemplarz. Na takim mrozie kartki słabo kleją się do ścian. Rozwieszając je przed rozpoczęciem projektu mieliśmy niemałe problemy, ponieważ co chwila odpadały i były porywane przez wiatr.
     
To, co wydarzyło się kilka minut później na chodniku biegnącym wzdłuż Marszałkowskiej (tuż obok restauracji McDonald’s) wprost emanowało chaosem. To normalne, że w taką pogodę chodniki bywają śliskie, ale tym razem ludzie ledwo utrzymywali się na nogach. Przechodnie z trudem łapali równowagę, chwytali się siebie nawzajem, co chwile wpadali w poślizg, niektórzy przewracali się i lądowali na lodzie lub w śniegu. Niektórzy przechodnie zdawali się być bardziej odporni warunki niż inni. Coś mi mówi, że oni nie mieli w kieszeni okularów przeciwsłonecznych. Niektórzy szli przed siebie normalnie, jednak inni zdawali się stąpać nieco ostrożniej, uważając na zdradliwą nawierzchnię i niebezpieczeństwa związane z poruszaniem się po niej.
     
Jakiś czas później w tym samym miejscu pojawił się kolejny problem. Tym razem większość przechodniów zdawała się odczuwać dyskomfort z powodu niedostrzegalnych wcześniej nierówności nawierzchni. Trudno było przechadzać się po chodniku pełnym górek, dołków i drobnych przeszkód. Miejscami bywało stromo, innym razem trzeba było coś przeskoczyć, ale zdarzały się też takie fragmenty, które były całkowicie równe. W pewnym momencie część przechodniów złapała się za ręce i idąc łańcuszkiem, wspólnymi siłami pokonywała tę trudną trasę, by jakiś czas później zniknąć za rogiem.
     
Tam, z dala od wzroku niewtajemniczonych, trwały burzliwe dyskusje, jak podejść do kolejnego etapu misji. Część osób ustalała wspólną strategię, inni woleli działać na własną rękę i nie rozmawiali na temat zadania, tylko po prostu szli przed siebie. Byli też tacy, którzy w swoją rolę weszli do tego stopnia, że nawet idąc z dala od spojrzeń niewtajemniczonych, wciąż spacerowali w dosyć nietypowy sposób.
     
Jakiś czas później kolejne osoby znowu zaczynają wyłaniać się zza rogu. Tym razem nawierzchnia zdaje się być niezwykle gorąca. Któraś z postaci zaczyna zastanawiać się, w jaki sposób można to wytłumaczyć, a inna wyjaśnia, że najlepiej wyobrazić sobie, jakby szło się po rozgrzanym oleju. Większość biegnie przed siebie, starając się jak najkrócej dotykać podłoża. Stąd gwałtowne podskoki, błyskawiczne tempo poruszania się i towarzyszące temu wszystkiemu krzyki. Mniejsze grupy, większe grupy, pojedyncze osoby. Gołym okiem widać, że dla tych ludzi chodnik jest niezwykle gorący i żeby to zrozumieć, nie trzeba wsłuchiwać się w to, co mówią. Parzy! Gorące!
     
Niektórzy uczestnicy wykonywali poszczególne części misji większą grupą, inni robili to pojedynczo, a wszystko działo się w bardzo różnorodnym tempie, dlatego też przechodnie (rzadko bo rzadko, ale jednak) mogli być świadkami sytuacji, takich jak np. tłum ludzi biegnący po chodniku w podskokach, jakby ich parzyło, a pośród tego wszystkiego para stąpająca ostrożnie po bardzo nierównej nawierzchni.
     
Przez cały ten czas kilka osób stoi obok. Częścią projektu Deadline jest zasada mówiąca, że jeśli nie chce się wykonywać którejś z misji, to można z niej zrezygnować. To ważne, żeby każdy czuł się podczas tego projektu dobrze. Czasem zdarza się, że uczestnicy korzystają z tego prawa odmowy, jednak sądząc po frekwencji, w większości sytuacji misję wykonuje praktycznie każdy.
     
Tymczasem misja numer cztery trwa dalej. Ostatnia jej część to już czysty chaos. Wyobraź sobie, jak chodnik staje się śliski, nierówny i gorący jednocześnie. Kolejne osoby biegną, ślizgają się, wymachują rękami, obracają się wokół własnej osi, podskakują, wpadają w zaspy, przewracają się, z trudem łapią równowagę. To wszystko wygląda jak jakaś reklama środków odurzających.
     
Szczegóły kolejnej misji znajdują się na ścianie nieopodal Traffic Clubu. Wtajemniczeni gromadzą się za rogiem i zapoznają się z detalami „Eksploracji miasta w czasie fenomenu atmosferycznego”.
     
Kolejne osoby zaczynają wstrzymywać oddech. Zaczyna się walka z czasem. Doskonale wiedzą, gdzie chcą się dostać, jednak jeszcze nigdy nie było to takie trudne. Część osób biegnie na bezdechu. Niektórzy łapią oddech pod kolejnymi dachami, balkonami, w bramach. Wdech, wydech i trzeba biec dalej. Niektórzy pokonują trasę indywidualnie, a inni w grupach. Nie ma jedynej właściwej drogi. Trzeba uważnie się rozglądać, patrzeć w dal i nad siebie. Warto rozsądnie gospodarować powietrzem. Droga nie jest krótka.
     
Kolejne osoby biegną chodnikami, ulicami, zatrzymują się w bramach, przy drzwiach wejściowych do kamienic, pod gzymsami. Ich usta zaciśnięte, nic nie mówią, nawet nie oddychają. Szybko przebiegają z jednego miejsca do drugiego, co jakiś czas mijając zdziwionych przechodniów. Łapią oddech i planują swoją trasę dalej.
     
Miejscem wytchnienia okazują się małe daszki kiosków, budki telefoniczne, wystające elementy budynków. Szczególnie łatwo jest poruszać się w przejściach podziemnych. Prawdziwą udręką są otwarte przestrzenie. Sprint przez plack przy metrze Centrum w stronę Kinoteki to moment, w którym wiele osób poddaje się i rezygnuje z wykonywania tej misji. Niektórzy najwyraźniej nie mogą się z tym pogodzić i kombinują, układając nad sobą splecione ręce. Niestety, na niewiele się to zdaje. To nie pozwoli na osiągnięcie celów tej misji.
     
Ja także wykonuję tę misję razem z innymi uczestnikami. Przyznaję, że jest jeszcze bardziej ekscytująca, niż myślałem. Prawie zawsze jest tak, że projektując jakieś działania w przestrzeni miejskiej, człowiek próbuje sobie wyobrazić, jak pomysł sprawdzi się w rzeczywistości. Czasem, gdy opowiadam ludziom o swoich kolejnych pomysłach, oni podchodzą do nich sceptycznie. Zdają się ich nie czuć i nie widzieć w nich tego, co ja w nich widzę, ale dają mi pewien kredyt zaufania. Dopiero podczas realizacji akcji, zaczynają zauważać to, co ja i nagle słaby pomysł staje się dobrym pomysłem, a dobry pomysł rewelacyjnym. Wydaje mi się, że fakt, iż widzę i czuję te wszystkie rzeczy jeszcze zanim staną się rzeczywistością, wynika po części z pewnej intuicji, doświadczenia w tego typu działaniach, predyspozycji, ale też z niewiadomego pochodzenia umiejętności wyobrażania sobie pomysłów w materialnej formie, razem z ich plusami i minusami, szansami i zagrożeniami, tym co w nich dobre i tym, co mniej dobre. Bardzo często ludzie zdają się być zaskoczeni tym, jak coś, co brzmiało co najwyżej przeciętnie, w rzeczywistości okazuje się niezwykłe. Czasem ja sam również daję się zaskoczyć niektórym pomysłom. Wiedziałem, że ta misja będzie czymś bardzo dobrym, ale nie przypuszczałem, że aż tak. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, a percepcja rzeczywistości w czasie fenomenu atmosferycznego była naprawdę niezwykła. To doświadczenie, które warto sobie odtworzyć we własnym gronie, albo nawet indywidualnie. Zresztą nie tyczy się to jedynie tej misji. Zachęcam do odtwarzania poszczególnych wydarzeń z Deadline i doświadczania tych pomysłów na własnej skórze.
     
Gdzieś na odcinku pomiędzy placykiem przy metrze a Kinoteką w Pałacu Kultury (która jest celem uczestników), zatrzymuję się przy nieczynnej tego dnia przyczepie, z której sprzedawane są przekąski i nurkuję pod nią, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza.
     
Jakiś czas później docieram do celu. Tam tłum osób gromadzi się już przy pewnym pomarańczowym kontenerze na śmieci. Zapoznają się ze szczegółami kolejnej misji. Temperatura była tak niska, że taśma klejąca nie chciała się przyczepiać do powierzchni kontenera, więc kartki z wytycznymi musiały zostać przytrzaśnięte klapą.
     
Wielu spośród czytających zdąży tę misję już dawno wykonać, zanim w to miejsce dotrą ostatnie osoby. Jakiś czas później zobaczymy pewną parę, która najprawdopodobniej jako ostatnia kończyła jeszcze poprzednią misję. Robią to z niezwykłą starannością i w bardzo spektakularny sposób. Przylegając plecami do ściany Pałacu Kultury, ostrożnie przesuwają się po znajdującym się półtora metra nad ziemią wąskim gzymsie. Po pewnym czasie oni również dotrą do pomarańczowego kontenera.
     
Hourglass Pendulum powraca, gdy podcienie Pałacu Kultury zamieniają się w ruiny starożytnej budowli. Spacer pośród monumentalnych kolumn pokrytych rysunkami przedstawiającymi wyobrażenia o Hourglass Pendulum jest jak odkrywanie dzieł sprzed lat. Te tutaj bywają tajemnicze, dziwne, skomplikowane, banalne, przemyślane, wulgarne, dosłowne, odrealnione - bez wątpienia różnorodne. A czym dla Ciebie jest Hourglass Pendulum?
     
Przy odrobinie wyobraźni można spojrzeć na to wszystko jak na pozostałości po dawno zaginionej cywilizacji. Wystarczy wczuć się w odpowiedni klimat, aby móc cieszyć się nietypowymi doznaniami związanymi z odnajdywaniem w mroku i mrozie kolejnych namacalnych przejawów jej twórczości. Bez wątpienia wszystko to rozpłynie się wraz z pierwszym albo drugim deszczem i starożytne kolumny w podcieniach staną się znowu po prostu kolumnami. Wnętrza zaginionej budowli gdzieś znikną, a wyobrażenia o Hourglass Pendulum wraz z nimi.
     
Ściana tuż obok jednego z wejść na stację metra Centrum. Na placyku kłębią się przechodnie, którzy nie mogą mieć pojęcia, że kilkanaście metrów od nich znajdują się wytyczne do pewnego nietypowego zadania. Czas na misję numer siedem. Tu mróz także dawał się we znaki. Podczas przygotowań do projektu kartki z instrukcjami co chwila odpadały od ściany, więc jedną z nich trzeba było zanurzyć w śniegu, a drugą wetknąć pomiędzy śnieżną zaspę a szybę stacji metra.
     
Ciekawe, ile pięknych planów powstało w ciągu tych kilku minut. Kim były osoby, które stały się celem misji, jakie kroki zostały zaplanowane przez uczestników projektu oraz co z tego wszystkiego zostało wdrożone już po zakończeniu akcji? Czy możliwe było dokonanie w tak krótkim czasie tego, co często wymaga wielu godzin i dni? Czy misja ta przyczyniła się do zrobienia pewnych rzeczy wcześniej, niż w ostatniej chwili?
     
Następny przystanek to pewna latarnia nieopodal Rotundy. Tuż przed rozpoczęciem projektu, gdy wokół budynku znajdował się już tłum wtajemniczonych, jeden z zakapturzonych fotografów przyczepił tam pewną kartkę. Pamiętajmy, że to nieistotne, że w tym przypadku człowiek ten nie miał na sobie kaptura. Zakapturzenie to nie efekt założenia na głowę pewnego elementu garderoby, a raczej pewien rodzaj wtajemniczenia i zaangażowania w funkcjonowanie projektu Deadline. Podejrzewałem, że wspomniana kartka bardzo szybko zostanie zerwana przez wiatr i w ostatniej chwili trzeba będzie doczepiać dwie kolejne, więc z tym większym zdziwieniem dostrzegłem, że po ponad godzinie i piętnastu minutach od rozpoczęcia akcji wciąż tam wisiała.
     
Kolejna misja to doskonały przykład tego, w jaki sposób uczestnicy projektu potrafią dogadać się i wyjść znacznie poza ramy misji. Niby wszystko jest w porządku, wydarzyła się rzecz bardzo nienormalna, ale gołym okiem widać, że nie o to chodziło w instrukcjach. Otrzymaliśmy nietypowy sposób na przejście chodnikiem, więc można uzyskany rezultat podciągnąć pod ideę tej misji. Poszczególni wtajemniczeni ustawili się w parach i... zaczęło się. Wszystko wyszło w tak zgrany sposób, że ktoś mógłby pomyśleć, że właśnie takie instrukcje znajdowały się na kartce, podczas gdy w rzeczywistości uzyskany efekt był rezultatem sprawnej komunikacji pomiędzy wtajemniczonymi i woli do wykreowania czegoś nie indywidualnie, lecz wspólnie. Nie tak sobie to wyobrażałem, ale nie da się ukryć, że założenia misji zostały spełnione, a cele osiągnięte. Dwie litery E, czyli ewolucja oraz elastyczność - pamiętacie? Umiejętności aktorskie, kreatywność, przełamywanie norm społecznych – to wszystko zostało przećwiczone. Tym, czego nie sposób było przewidzieć, był polonez elegancko odtańczony na chodniku (na tyle elegancko, na ile to możliwe). Pary szły jedna za drugą, starając się utrzymywać właściwy rytm. Kilka osób uformowało niezależny szyk, przypominający grupę osób w samochodzie, z których jedna najwyraźniej trzymała ręce na wyimaginowanej kierownicy, a całość była pchana przez jeszcze jedną osobę. Tak stworzona konstrukcja z ludzi pędziła nieopodal par tańczących poloneza. Połączeni wspólnym działaniem uczestnicy najwyraźniej odczuwali niedosyt, ponieważ chcieli jeszcze więcej. Zaczęli pytać się mnie, jako jednego z zakapturzonych, czy możliwe jest jeszcze kontynuowanie misji przy użyciu kolejnych działań spełniających jej kryteria. Oczywiście, że było to możliwe. Przecież deadline na tę misję jeszcze nie nadszedł, więc jeśli mają ochotę coś robić (bez różnicy, czy wszyscy to samo, czy może każdy coś innego), to powinni to robić. Kilka chwil później znaczna część uczestników zaczęła tańczyć pogo. Któryś z zakapturzonych szepnął, że zbliża się policja, więc dyskretnie zarządziłem ewakuację postaci w kapturach. Większość wtajemniczonych pozostała na miejscu. Gdy decydujemy się na uczestnictwo w Deadline, musimy się liczyć z tym, że tego typu konfrontacje mogą mieć miejsce. Nie zostaliśmy, żeby przyjrzeć się dyskusji mundurowych z zatrzymanymi. Nie powinni mieć jednak większych problemów z wyplątaniem się z tej sytuacji. Mało tego, można było to potraktować jako dodatkową okazję do przećwiczenia swoich zdolności komunikacyjnych.
     
Kolejnym celem jest budka telefoniczna nieopodal stacji metra Świętokrzyska. Obie kartki znajdują się w jej wnętrzu, ponieważ na zewnątrz nie sposób było ich przyczepić tak, żeby się trzymały. Powoduje to niemały tłok przy wejściu. Tłum ludzi próbuje dostać się do środka. Ktoś stoi obok budki, trzyma w ręku jedną z kartek i odczytuje na głos detale misji, podczas gdy inni słuchają go i czytają mu przez ramię. Później karteczka wędruje dalej. Każdy zapoznaje się z jej treścią i próbuje ustalić, co właściwie działo się przez ostatnie półtorej godziny. Co jakiś czas ktoś powtarza jakieś literki, ktoś układa je sobie w głowie, ktoś inny zapisuje w komórce. Nie wszyscy od razu odnajdują klucz, ale on istnieje i pozwala uporządkować rzeczywistość we właściwy sposób, dzięki czemu każdy wie, czy dokonał słusznego wyboru.
     
I nagle Deadline #03 dobiega końca. Uczestnicy stoją jeszcze przez chwilę przy budce telefonicznej, po czym powoli zaczynają się rozchodzić. Tym razem na końcu nic nie wymyka się spod kontroli. Rozejście przebiega spokojnie. Czy to efekt kameralnej atmosfery? Chłodu? Nasycenia dużą ilością zadań? A może wszystko dlatego, że tym razem projekt kończy się misją indywidualną, a nie kolektywną i do tego jest to misja o niezwykle spokojnym charakterze? Najważniejsze, że mamy piękny happy end.
     
Po zakończeniu projektu na Facebooku pojawiają się komentarze sugerujące, że być może jest to najlepsza z dotychczasowych odsłon Deadline. Ja bym nie potrafił wybrać, ale bardzo cieszą mnie te słowa, ponieważ często jest tak, że na sequele chodzi się wyłącznie z sentymentu bądź uwielbienia oryginału, a tymczasem w tym przypadku najwyraźniej nie tylko nie narzekacie na obniżający się poziom, ale wręcz niektórzy z Was wskazują, że jest jeszcze lepiej niż było. Być może są osoby mające przeciwne zdanie, które z jakiegoś powodu milczą, ale fakt, że pomimo mroźnej pogody przyszło Was tak wiele, jest najlepszym z możliwych komplementów.
     
Tak jak pisałem, ja nie potrafiłbym wybrać.
     
Zachwycił mnie rozmach Deadline #01 i piękno sytuacji, w której długo leżący w szufladzie pomysł stał się rzeczywistością. Jednym zdaniem: to sen, który staje się rzeczywistością, a rzeczywistość ta jest lepsza niż mogłem przypuszczać.
     
Ogromną satysfakcję sprawiło mi obserwowanie podczas Deadline #02, jak sprawdzony w pierwszej odsłonie mechanizm wprawiany jest w ruch ponownie i znowu wszystko działa jak należy. Jednym zdaniem: udało się stworzyć coś, co funkcjonuje w sposób stabilny, na co jest zapotrzebowanie i co przyciąga kolejnych uczestników.
     
Deadline #03 zachwyciło mnie swoją kameralną, spokojną atmosferą. Jednym zdaniem: wyważone i stonowane aktywności w wyselekcjonowanym gronie.
     
Tymczasem w styczniu czeka nas czwarty i zarazem ostatni Deadline. Tak jak to miało miejsce w przypadku poprzednich odsłon, zapowiedź kolejnej pojawia się w sieci jeszcze tego samego dnia, którego odbyła się poprzednia. Zwiastun filmowy również jest już gotowy. Zgodnie z tym, co napisałem w raporcie z Deadline #02, podczas finałowej odsłony projektu dokonamy abordażu. Wpadniemy w sam środek innej akcji. Z uśmiechem na ustach i kolorowymi rekwizytami w dłoniach. Deadline nadejdzie o północy. Tak jakby. Oczywiście wydarzy się też wiele innych rzeczy. Jednym zdaniem: do zobaczenia!"
|